Nonźródła:Reduta biurola
Reduta biurola[edytuj • edytuj kod]
Opowiadanie Moderatora[edytuj • edytuj kod]
Nam rewertować nie kazano. – Zstąpiłem na OZety;
I spojrzałem na stronę; Dwieście edycji grzmiało.
Wandalizmów straszliwych ciągną się szeregi,
Długo, prosto, daleko i same IPeki.
I widziałem ich wodza: Przyszedł, myszką skinął
I jak ptak jedno skrzydło wandali swych zwinął;
Wylewa się spod klawiatury wandalska robota.
Długą edycji kolumną, jako lawa błota.
Nasypana iskrami rewertów. Jak sępy
Czarne chorągwie na bany prowadzą zastępy.
Przeciw nim sterczy biała, wąska, zaostrzona,
Jak warn bodzący dyskusję, reduta biurola.
Sześć tylko modów miała; wciąż rollbaczą i klecą;
I nie tyle prędkich banów palce miecą.
Nie tyle przejdzie uczuć przez duszę w rozpaczy,
Ile z tych palców leciało banów, cofnięć i warniaczy.
Patrz, tam rollback w sam środek tekstu się nurza,
Jak w fale bryła lawy, trolla banem zachmurza;
Pęka śród artu rollback, tekst pod niebo leci
I ogromna łysina śród ozetów świeci.
Tam ban, lecąc z dala grozi, szumi, wyje.
Ryczy jak noob po warnie, miota się, grunt ryje –
Już dopadł; jak boa śród trolli się zwija,
Pali warnem, rwie cofnięciem, blokadą zabija.
Najstraszniej nie widać, lecz słychać po dźwięku,
Po waleniu się kont, po banowanych jęku;
Gdy OZety od końca do końca przewierci,
Jak gdyby środkiem strony przeszedł anioł śmierci.
Gdzie jest wandal, co na bany trolle te wyprawia?
Czy dzieli ich uwagę, czy sam tekst przestawia?
Nie, on siedzi o pięćset mil w swej piwnicy,
Troll wielki, samowładnik netu połowicy;
Zmarszczył brwi, – i tysiące edycji w eter leci;
Podpisał, – tysiąc matek opłakuje neo dzieci;
Skinął, – idą DDOSy od Niemna do Chiwy.
Anonie, jak Bóg silny, jak Szatan złośliwy,
Gdy Mirków na Wykopie straszą twoje spiże,
Gdy poselstwo Wikiowe twoje stopy liże, –
Nonsensopedia jedną mocy się twej urąga,
Podnosi na cię rękę i koronę ściąga,
Koronę Sysopów i Adminów z twojej głowy,
Boś ją ukradł i skrwawił, trollu anonowy!
Anon dziwi się – ze strachu. drzą calutkie chany,
Anon gniewa się – ze strachu mrą jego dworzany;
Ale sypią się IPeki, których Bóg i wiara
Jest Anon. – Anon gniewny: zbanemem, rozweselim Anona.
Posłany wódz piwniczny z siłami pół-świata,
Wierny, czynny i sprawny – jak knut w ręku kata.
Ura ura, Patrz, blisko reduty, już w rowy
Walą się, na klawisze kładąc swe tułowy;
Już spamują na białych palisadach wałów.
Jeszcze reduta w środku jest jasna od banów,
Czerwieni się nad czernią; jak w środek mrowiska
Wrzucony motyl błyska, – mrowie go naciska, –
Zgasł – tak reduta zgasła. Czyż ostatnie bałwana ciało
Strącone z krzesła w dywan twarz swą zagrzebało?
Czy ekran krwią ostatni moderator zalał?
Zgasnął prąd. – Już ostatni IPek kable wywalał.
Gdzież blokada stron? Ach dzisiaj pracowała więcej
Niż na wszystkich przeglądach władzy książęcej;
Zgadłem, dlaczego milczy, – bo nieraz widziałem
Garstkę adminów walczącą z wandali nawałem.
Gdy godzinę wołano dwa słowa: ban, cofnij;
Gdy oddechy bluzg tłumi, trud nadgarstki słabi;
A wciąż grzmi rozkaz sysopa, wre usera czynność;
Na koniec bez rozkazu pełnią swą powinność,
Na koniec bez rozwagi, bez czucia, pamięci,
Admin jak młyn banuje i zmiany odkręci
Kursor od Arta do głównej, od głównej do arta:
Aż ręka w chipsów misie długo i głęboko.
Szukała, nie znalazła – Bałwanek pobladnął,
Nie znalazłszy przekąski, już myszką nie władnął;
I uczuł, że go pali edycja rozgromiona;
Odświeżył i upadł; – nim dobiją skona.
Takem myślił, – a na stronę trolli kupa
Już lazła, jak robactwo na świeżego trupa.
Pociemniało mi w oczach – a gdym łzy ocierał,
Słyszałem, że coś mówi do mnie mój Jenerał.
On przez logi wsparte na moim ramieniu
Długo na szturm i Nonsę spoglądał w milczeniu.
Na koniec rzekł; „Stracona”. – spod lunety jego
Wymknęło się łez kilka, – rzekł do mnie „Kolego,
Wzrok młody od szkieł lepszy; patrzaj, tam na kanale,
Znasz Biurola, czy widzisz, gdzie jest?” – „Jenerale,
Czy go znam? – Tam stał zawsze, tą Wikię kierował.
Nie widzę – znajdę – dojrzę! – śród OZetów się schował:
Lecz śród najgęstszych kłębów kabli ileż razy
Widziałem palce jego, dające rozkazy. –
Widzę go znowu, – widzę rękę – błyskawicę,
Wywija, grozi wrogom, trzyma wody szklanicę,
Biorą go – zginął – o nie, – skoczył w dół, – do lochów”!
„Dobrze – rzecze Jenerał – nie odda im serwerów”.
Tu blask – dym – chwila cicho – i huk jak stu gromów.
Zaćmił się Fandom od kabli wylomów,
Serwery podskoczyły i jak wystrzelone
Toczyły się na palcach – bany wystawione
Nie trafiły do IPeków. I błysk wionął
Prosto ku nam; i w gęstej chmurze nas ochłonął.
I nie było nic widać prócz rollbacków blasku,
I powoli huk rzedniał, opadał deszcz piasku.
Spojrzałem na OZety; – kable, komputery,
Ekrany i modów garstka, i trolli gromady;
Wszystko jako sen znikło. – Tylko czarna bryła
Złomu niekształtngo leży – rozjemcza mogiła.
Tam i ci, co bronili, – i ci, co się wdarli,
Pierwszy raz pokój szczery i wieczny zawarli.
Choćby Anon IPekom kazał wstać, już dusza
Piwniczna. Tam raz pierwszy, chanów nie słusza.
Tam zagrzebane tylu set konta, niedola;
Komputery gdzie? nie wiem; lecz wiem, gdzie dusza Biurola.
On będzie Patron banów! – Bo dzieło zniszczenia
W dobrej sprawie jest święte, Jak dzieło tworzenia;
Admin wkleił witajkę, admin konto zabierze.
Kiedy userów wiara i wolność uciecze,
Kiedy Wikię wandalizm i duma szalona
Obleją, jak IPeki redutę Biurola –
Karząc plemię wandali zbrodniami zatrute,
Sysop wysadzi ten serwer, jak on swą redutę.